Forum Nieoficjalne odlotowe forum kuracjuszy z Osiecznej Strona Główna

Nieoficjalne odlotowe forum kuracjuszy z Osiecznej
www.oska.fora.pl
 

Opowiadania

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nieoficjalne odlotowe forum kuracjuszy z Osiecznej Strona Główna -> Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Jakie książki czytasz najchętniej?
fantasy
66%
 66%  [ 2 ]
kryminały
0%
 0%  [ 0 ]
sensacyjne
0%
 0%  [ 0 ]
historyczne
0%
 0%  [ 0 ]
romansidła/erotyka
33%
 33%  [ 1 ]
filozoficzne/naukowe
0%
 0%  [ 0 ]
horrory
0%
 0%  [ 0 ]
wojenne
0%
 0%  [ 0 ]
inne (napisz jakie)
0%
 0%  [ 0 ]
nie czytam (ale udaję, że umiem ;) )
0%
 0%  [ 0 ]
książek używam jedynie w kiblu... ;D
0%
 0%  [ 0 ]
Wszystkich Głosów : 3

Autor Wiadomość
Cienistogrzywa
Wójek Admin



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani Twej niepamieci

PostWysłany: Sob 20:31, 24 Gru 2005    Temat postu: Opowiadania

Może ktoś z Was pisze jakieś ciekawe opowiadania, niech zapoda linki (raczej nie wysyłajcie opowiadania w treści posta, chyba że jest krótkie). Inni z checią poczytają Very Happy Ja sama piszę, zaraz też zapodam parę linków. Miłej lektury oraz weny twórczej!!!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cienistogrzywa
Wójek Admin



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani Twej niepamieci

PostWysłany: Sob 20:41, 24 Gru 2005    Temat postu:

A oto moja twórczość... Nie jest na wysokim poziomie, ale jestem początkująca Very Happy Miłego czytania!

*opowiadania fantasy znajdziecie na [link widoczny dla zalogowanych] pod nazwą ,,Atak cieni". Jest to typowa fantastyczna opowieść osadzona w realiach wyimaginowanego przeze mnie świata, przypominającego z lekka tolkienowskie Śródziemie. Głównym bohaterem jest Viggo, siedemnastolatek, który wchodzi w dorosłość, oraz jego młodsza siostra, kryjąca wiele tajemnic Kleria.

* [link widoczny dla zalogowanych] A to już z innej beczki. Nostalgiczna historia małej dziewczynki, która dzięki wierze i dobremu sercu spełnia swe marzenie... Sprawdzcie sami. Ale ostrzegam, moi koledzy się przy tym poryczeli, o qmpelach już nawet nie wspomnę. Mimo to polecam. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
caker
Wójek Admin



Dołączył: 06 Gru 2005
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z sanatorium w Ośce!! :P

PostWysłany: Nie 16:11, 25 Gru 2005    Temat postu:

Mam zamiar rozpocząć tu ośkowe opowiadanie ogólne (każdy pisze po rozdziale) już napisałem wstęp, jak będe miał czas to zamieszcze

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Stokrotka
Hiper Kuracjusz



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 436
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kostrzyn

PostWysłany: Nie 20:22, 25 Gru 2005    Temat postu:

TAK TAK TAK TAK TAK!!!!!!!!! Skąd nasz Adminek bierze takie pomysły??? Bogusz jesteś WIELKI!!!!!! Takie opowiadania o Ośce to ja mogę pisać napisze nawet kilkanaście rozdziałówRazz Polewa będzie jak wydadzą naszą książkę HAHAH.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cienistogrzywa
Wójek Admin



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani Twej niepamieci

PostWysłany: Śro 21:23, 28 Gru 2005    Temat postu:

Fajny pomysł... Mam nadzieję, że nie ma tam nic o mnie, szczególnie tych wątków o Piotrku i Kobyle... To byłby pasztet...

PS: Dlaczego nikt mnie nie chce zjeść? Pasztet...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Stokrotka
Hiper Kuracjusz



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 436
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kostrzyn

PostWysłany: Czw 9:46, 29 Gru 2005    Temat postu:

haha jak to nie ja napiszę 10 działów pod tytułem "Miłostki i romansy cienistej" Very Happy
Och jak ty ich męczyłaś no cóż Piotrek który nie umiał tańczyć i kobyła który miał o tobie sny erotyczne:P Ej ja nic nie mówię ale będzie bagno jeśli oni się dostaną do tej stronki hehe


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cienistogrzywa
Wójek Admin



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani Twej niepamieci

PostWysłany: Wto 23:43, 31 Sty 2006    Temat postu:

Ha!! Napisałam nowe opowiadanie, ponoć fajne, nie wiem, ja tam się na temat swich prac wolę nie wypowiadac. Jeszcze tylko je dopieszczę, poprawię interpunkcję i podam Wam cieplutki, świeżutki, pachnący link Wink Jak na razie skaczcie na te prace, które już Wam dałam i komentujcie! Very Happy

PS. Co do Piotrka to mnie męczy głupimi esami, a Kobył znalazł sobie jakieś dziwki (naprawdę, ale podobno nie korzysta z ich usług, nie no, czekajcie, bo znowu rycze... ZE ŚMIECHU!!!!!! Laughing )==> co za polew Laughing Laughing Laughing , ale nadal do mnie pisze. Eeeh, a taką miałam nadzieje,że sobie da siana, to jeszcze ma teraz neta na stałe. Po prostu bosko, ale kolo zawsze mi humor poprawi Laughing Jak można być takim niedorozwojem... Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Stokrotka
Hiper Kuracjusz



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 436
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kostrzyn

PostWysłany: Pią 10:23, 03 Lut 2006    Temat postu:

Można można bo to jest kobył RazzRazz A co do Piotrka to jak z nim tańczyłam to się modliłam, żeby ten taniec się skończył jak najszybciej bo chłopka w ogóle nie ma rytmu nie łapie tepa:PRazz Można bybyło napisać opowiadanie o tych...... "Ona jedna ich dwóch" hahahahahaha

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kremik
Aktywny Kuracjusz



Dołączył: 13 Sty 2006
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 5:23, 08 Lut 2006    Temat postu:

Ozon: Ponad 40 mln ludzi regularnie odwiedza strony pornograficzne. Co piąty mężczyzna i co ósma kobieta przyznali się do oglądania pornografii w pracy. Największa grupa to ludzie w wieku 12–17 lat, a średni wiek pierwszego kontaktu z pornografią to 11 lat. To dane amerykańskie.

Jaki wpływ ma pornografia na jej odbiorców?

Jolanta Próchniewicz: Niemożliwa jest krótka odpowiedź na to pytanie, bo pornografia wpływa na prawie wszystkie sfery życia człowieka! Przy tym wpływ ten zależy od wielu czynników, na przykład od wieku odbiorcy – inaczej wpływa na dzieci, inaczej na młodzież, inaczej na dorosłych. Wpływ na dzieci jest bezdyskusyjnie najgroźniejszy, bo pozostawia w ich psychice trwały ślad. Pornografia wpływa też inaczej na kobiety niż na mężczyzn. Mówiąc jednak ogólnie, pornografia ma zawsze destrukcyjny wpływ na odbiorców, na ich osobowość, na relacje społeczne, na małżeństwo i rodzinę.

Czy w takim razie osoba oglądająca filmy pornograficzne albo strony w Internecie o takiej tematyce jest w stanie stworzyć normalny związek, normalną rodzinę?

Osoby takie zwykle nie są zdolne do nawiązania autentycznych, głębokich więzi z innymi ludźmi. W związku z tym dziewczynom

mającym chłopaków oglądających pornografię radziłabym w ogóle nie wchodzić w taki związek. Szczególnie gdy dana osoba tkwi w uzależnieniu, bo wtedy nie będzie w stanie zbudować normalnej relacji i normalnej rodziny.

Czy dotyczy to również osób, które kontakt z pornografią miały jedynie przypadkowy, sporadyczny, czy tylko tych, które weszły bądź są na granicy uzależnienia?

Tych, którzy w kontakt z pornografią weszli przez przypadek, to nie dotyczy, chyba że ten „przypadek” zapoczątkował stałe z niej korzystanie… Natomiast tych, którzy oglądają pornografię okazjonalnie, trzeba przestrzec, że jest to równia pochyła i mało komu udaje się na niej zatrzymać!

Pornografię, podobnie jak narkotyki, dzieli się na twardą i miękką. Zwolennicy takiego podziału twierdzą, że miękka to jedynie niewinna rozrywka, która na pewno nikomu krzywdy nie wyrządzi.

Taki podział rzeczywiście się przyjął, chociaż jest to po prostu sprytny wybieg! Pornografia to nigdy nie jest „niewinna rozrywka” – wpływ każdego rodzaju pornografii jest bardzo destrukcyjny. Twarda pornografia jednoznacznie prowadzi do zachowań głęboko patologicznych, wręcz bestialskich. Wpływu pornografii miękkiej też nie można bagatelizować. On wydaje się z początku łagodniejszy, jest bardziej rozciągnięty w czasie, ale skutki dla człowieka, jego psychiki, jego relacji z innymi ludźmi, są ostatecznie bardzo podobne.

Jakie są symptomy uzależnienia od pornografii?

Takie same jak w przypadku każdego innego uzależnienia: obojętnie czy to jest alkohol, narkotyk, czy właśnie pornografia. To, od czego jesteśmy uzależnieni, powoduje, że podporządkowujemy całe nasze życie tej substancji lub temu zachowaniu, nie potrafimy bez tego funkcjonować. W konsekwencji to uzależnienie po prostu niszczy całe nasze życie.

Pornografia jest główną przyczyną upowszechnienia się przemocy na tle seksualnym i przestępstw w USA, gdzie osiągnęła ona rozmiary epidemii. Z amerykańskich badań wynika, że ponad 80 proc. seryjnych morderców przyznaje, że twarda pornografia budzi ich „największe seksualne zainteresowanie”. A jak przekłada się to na życie rodzinne?

Oczywiście, istnieje bardzo wysoka korelacja między pornografią a popełnianymi gwałtami. Niemal wszyscy gwałciciele przyznają się do korzystania z pornografii. Tam, gdzie jest pornografia, są też czyny kazirodcze. Prawie połowa amerykańskich rodziców odpowiadająca przed sądem za czyny kazirodcze była użytkownikami pornografii. Nie ma wprawdzie polskich danych na ten temat, ale na podstawie innych, dostępnych, można powiedzieć, jak pornografia przekłada się na czyny kazirodcze. Np. ojciec ogląda pornografię, powstaje w nim napięcie seksualne, on musi to napięcie rozładować. Jeżeli żona z różnych powodów nie chce i potrafi sobie z nim poradzić, a w domu jest małoletnia córka, to zdarza się, że ojciec wykorzystuje wtedy córkę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kremik
Aktywny Kuracjusz



Dołączył: 13 Sty 2006
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 5:24, 08 Lut 2006    Temat postu:

Czy uzależnienie od pornografii dotyka tylko seksualnych dewiantów, czy również tzw. normalnych ludzi? Jak to przejawia się w ich przypadku, bo chyba nie każdy, kto ogląda pornografię, gwałci córki?

Jeżeli ktoś jest uzależniony od pornografii, to na pewno nie jest już normalnym człowiekiem! Oczywiście, nie każdy z nich gwałci córki, to podałam jako przykład, ale niestety jest to przykład z życia.

Gdzie mają szukać pomocy ci, którzy chcą się z pornografii wyzwolić?

Godne polecenia są grupy Anonimowych Erotomanów (poprawnie mówiąc „uzależnionych od seksu i chorej miłości” – SLAA). Są to grupy samopomocy, oparte podobnie jak AA na 12 Krokach i 12 Tradycjach, odgrywające bardzo ważną rolę w wyjściu z uzależnienia. Tworzą je ludzie, którzy przez to przeszli, i nawet jeśli zdarzają się im wpadki, to potrafią sobie z tym poradzić. Wielu z nich stwierdza, że to pornografia doprowadziła do uzależnienia. W Polsce są grupy AE, adresy i terminy spotkań można znaleźć na stronach internetowych (http://waae.webpark.pl). Raz w miesiącu są mityngi otwarte, kiedy mogą też przyjść inne osoby, na przykład żony uzależnionych od pornografii. Jedną z podgrup Anonimowych Erotomanów jest grupa Dorosłych Dzieci Ofiar Kazirodztwa. Ten problem jest jednak tak szczególny i intymny, że grupy są zamknięte. Ale to tam można i trzeba szukać pomocy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cienistogrzywa
Wójek Admin



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani Twej niepamieci

PostWysłany: Śro 15:34, 08 Lut 2006    Temat postu:

To wszystko brzmi bardzo obco i zdaje nam się, iż ten problem nas nie dotyczy, mimo to jest on aktualny i dotyka w mniejszym lub większym stopniu każdego z nas. Powinniśmy chronić się przed ludzmi i rzeczami z tym powiązanymi. Brawo, Aguś, świetny materiał, Twojego autorstwa? Bardzo mi się podoba i wyjaśnia wiele spraw.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kremik
Aktywny Kuracjusz



Dołączył: 13 Sty 2006
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:58, 08 Lut 2006    Temat postu:

nie to nie mojego autorstwa Smile ale znalazlam go w necie i strasznie mi sie spodobal - znaczy uznalam ze jest bardzo interesującyyy....

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
caker
Wójek Admin



Dołączył: 06 Gru 2005
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z sanatorium w Ośce!! :P

PostWysłany: Czw 11:09, 09 Lut 2006    Temat postu:

W tym dziale ma być NASZA literatura. Art faktycznie interesujący ale to nie na ten dział. Mogłaś zgłosić prośbe o założenie działu "Dyskusja o.."

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kremik
Aktywny Kuracjusz



Dołączył: 13 Sty 2006
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:13, 12 Lut 2006    Temat postu:

dobra dopra to zalozcie

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cienistogrzywa
Wójek Admin



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani Twej niepamieci

PostWysłany: Pią 14:10, 17 Lut 2006    Temat postu:

A ja bardzo bym chciała, żebyście przeczytali moje nowe opowiadanie, bo nieskromnie przyznam, że nawet mi się podoba. Nie jest może najwyższych lotów, ale jak na mat-fiz z ograniczonym umysłem jest naprawdę dobrze, potwierdziła to nawet moja polonistka, która ma nas za bandę odmóżdzonych kalkulatorów. Ale najpierw musi mi wysłać poprawiony text, bo u mnie interpunkcja lezy, ale ona pewno nie wie jak się pocztę elektroniczną obsluguje, wiec poczekacie chyba do konca ferii (przynajmniej moich), czyli tak do poczatku marca. Ale myślę, że warto, moje opowiadanie zawiera między innymi motyw vanitas, matki cierpiącej, motyw biblijnego męczeństwa Chrystusa. Napracowałam się przy nim, bo wszystko musiało zgadzać się z Biblią, godziny i w ogóle, jest masa odstępstw, ale są one celowe. Dobra, zamknę się, bo jeszcze wszystko wygadam Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kremik
Aktywny Kuracjusz



Dołączył: 13 Sty 2006
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:12, 08 Mar 2006    Temat postu:

wprawdzie to nie jest moje opowiadanie. ale ciekawa jestem co sądzicie na jego temat. podaje link: [link widoczny dla zalogowanych] /// trzeba miec ukonczone 18 lat. autor nie bierze odpowiedzialnosci za to co sie bedzie dzilo po przeczytaniu tego!!!! Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cienistogrzywa
Wójek Admin



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani Twej niepamieci

PostWysłany: Nie 20:19, 30 Kwi 2006    Temat postu:

No to ja zapodam Wam dwa moje opowiadania:



JOHNY

Ostatnie promienie słońca uciekały pospiesznie przez szczeliny w ubrudzonych i popękanych szybach. W karczmie panował zgiełk i duchota. Wonności przejezdnych mieszały się z brudem i potem. W powietrzu unosił się swąd kiszonej kapusty i trunków. Karczma przepełniona była ludźmi i istotami wszelakiej maści. Karczmarki wiły się w pośpiechu między stołami z tacami pełnymi pustych i pełnych szklanic. Największy harmider dobiegał od stołu krasnoludów. Sześciu tęgich brodatych jegomości sprzeczało się, wymachując przy tym groźnie swoimi toporami, waląc rękoma w blat grubo ciosanej ławy lub też bekając złowieszczo. Na drugim końcu sali dało się słyszeć śpiewne głosy elfów, dyskutujących o czymś zawzięcie. Ludzie pchali się na siebie, chcąc zająć najlepsze stoły. Zataczający się niebezpiecznie grubas, dzierżący obtłuczoną szklanicę, podszedł chwiejnym krokiem do stołu w rogu sali. Był on prawie pusty, jeśli nie licząc siedzącego w półmroku wędrowca. Odziany był w długi płaszcz, a jego twarz ukryta była w pelerynie.
- Wolne?! – krzyknął doń grubas, wylewając ze szklanicy złocisty napój wprost na siedzącego obok krasnoluda. Odpowiedziała mu cisza.
- WOLNE?! – krzyknął ponownie, lecz i tym razem wędrowiec nie zareagował. Szklanica wykonała lot, a dzierżąca ją ręka wymierzyła wprost na głowę wędrowca. Ten w ułamku sekundy zrobił unik, a miejsce gdzie przed chwilą siedział zamieniło się w cmentarzysko szklanych odłamków. Grubas zatoczył się z wściekłością i niedowierzaniem. Wędrowiec zniknął mu sprzed oczu! Zaraz też poczuł zimne ostrze na swej szyi. Przybysz stał tuż za nim, przyciskając swój poręczny nóż do ciała grubasa.
- Nigdy nie waż się podnieść ręki na Johny’ego... – cichy i złowrogi szept wędrowca był ostatnią rzeczą, którą usłyszał grubas. Poczuł jak ciepła krew tryska spod lodowatego ostrza i cieknie po jego szyi i piersi. Potężne ciało osunęło się na ziemię. Johny obrócił je tak, aby zasłonić spore cięcie od noża. W panującym zgiełku nikt nie zauważył całego zajścia. Ot, kolejny pijaczek leży na podłodze.
Było coraz później, a gości nadal przybywało. Karczma była idealnym miejscem dla podróżnych, oferowała także nocleg i damskie towarzystwo na wyższym piętrze. Wśród przybyłych górowali ludzie, jednak krasnoludów też nie brakowało. Wchodzili całymi kompaniami, robiąc wielkie zamieszanie. Złocisty napój lał się litrami. Od czasu do czasu karczmarz z pomocą karczmarek wynosili co bardziej upitych gości. Siedzący w półmroku wędrowiec spoglądał cały czas w stronę drzwi. Jego bystre oczy wodziły czujnie za każdym przybyszem. Gdy do karczmy wszedł sporego jak na swoją rasę rudobrody krasnolud, wędrowiec poruszył się nieznacznie. Wyprostował się i kiwnął ręką na karczmarkę, która pospieszyła do niego, lawirując między upitą hołotą. Zamówił podwójny trunek i rzucił kelnerce dwie srebrne monety. W międzyczasie podszedł do niego miedzianobrody i przysiadł się bez specjalnych ceregieli. Skrzyżował ręce i spojrzał nań bacznymi bursztynowymi oczyma, ukrytymi w gąszczu bujnych rudych brwi.
- Tak więc jesteś, Khaenasie. Ileż to lat minęło... – wędrowiec mrugnął znacząco, wypowiadając ostatnie słowa, po czym od razu spoważniał – masz łup?
- A jakże, stary przyjacielu – basowy głos krasnoluda odbił się echem w przyniesionej przed chwilą szklanicy. Rudobrody upił trochę szaro-czerwonego trunku, po czym skrzywił się lekko i spojrzał z zadowoleniem na towarzysza – stary dobry Dogorywacz, jak widzę. Wiedziałeś co zamówić. Za nasze zdrowie – krzyknął krasnolud, obijając swoją szklankę od szklanki Johny’ego, po czym oboje upili dwa duże łyki.
- I za łup – dodał już ciszej Johny – jest dobrze ukryty?
- Absolutnie, nikt go nie znajdzie. Co prawda pokojówka była dość namolna. Uciszyłem ją jak należy – krasnolud począł bawić się swoim nożem, a na jego twarzy pojawił się obleśny uśmiech. Zajęci rozmową nie zauważyli wchodzących do sali żołnierzy. Ich dowódca kiwnął lekko w stronę ich stołu, po czym cała kopania obnażywszy miecze rozproszyła się po karczmie, powoli zbliżając się do swego celu. Na ich widok w sali nieco ucichło. Siedzący w kącie towarzysze także to zauważyli, było jednak za późno. Podszedł do nich dowódca oddziału, przyglądając się jednemu i drugiemu z wielką powagą i błyskiem w oczach.
- To ten – oznajmił swoim donośnym głosem, wskazując na krasnoluda. W karczmie zapanowała cisza. Johny i Khaenas spoglądali na straż, nie okazując żadnych emocji. Johny upił jeszcze łyk swojego Dogorywacza, po czym spojrzał na dowódcę. – A ten to pewnie twój wspólnik, co, Khaenas? Zdejmij kaptur. To rozkaz! – Johny siedział przez chwilę bez ruchu, po czym spokojnym ruchem ręki odsłonił swoją twarz. Ukazała im się para bystrych piwnych oczu. Srogie spojrzenie spotęgowane było ułożeniem brwi. Krótkie czarne włosy połyskiwały w blasku świecy. Na prawym policzku znajdowała się sporych rozmiarów blizna, zapewne od cięcia jakimś ostrym przedmiotem. Nadawała ona postaci jeszcze groźniejszego wyglądu. Żołnierze cofnęli się powoli, lecz ich dowódca przyjrzał się uważnie bliźnie. Dotknął jej i przemówił triumfalnym głosem – Aha! Tak, tak, jeden z ocalałych od waszej rzezi wspominał coś o wysokim mężczyźnie z blizną na twarzy. Weźmiemy cię na obserwację. A nuż nasz świadek rozpozna w tobie jego wspólnika – tu dowódca ponownie wskazał na krasnoluda, który obruszony przemówił pewnym siebie, basowym głosem:
- Nie macie żadnych dowodów.
- Nie? A co powiesz na to? – dowódca wyjął z kieszeni lniany worek i rzucił go na stół. Wysypało się z niego sześć diamentów sporej wielkości. Połyskiwały dziko w blasku świec, zionęły do tego niesamowitą mocą. – Znaleziono je w twoim lokum. Rozesłano gońców. Mamy cię. Śledziliśmy cię od twojego miejsca zamieszkania. Ktoś dał cynk. Nie postarałeś się zbytni, mości krasnalu. A teraz obydwaj wstańcie i rzućcie broń na ziemię. Jazda! – po chwili ciszy towarzysze wstali i wyjęli broń. Duży topór Khaenasa i jego dwa noże oraz jeden długi i trzy krótsze noże Johny’ego leżały po chwili na stole poza zasięgiem ich rąk – Bardzo dobrze. Chłopcy, spiąć ich – zadowolony z sukcesu dowódca podszedł do nich, widząc jak posłusznie podają swoje ręce do związania i odezwał się cichym głosem – Powiedzcie mi tylko jedno. Jak to możliwe, że człowiek i krasnolud zdołali z sukcesem zaatakować tak pilnie strzeżony konwój, zabić w dwójkę trzydziestu uzbrojonych żołnierzy i ranić poważnie pozostałą piątkę?
- A kto powiedział, że jestem człowiekiem? – po wypowiedzeniu ostatniego słowa Johny wyrwał się żołnierzowi próbującemu skuć jego ręce, po czym wskoczył na stół obok. Przebywający w karczmie ludzie rzucili się w pośpiechu do wyjścia, a rozpiszczane karczmarki ukryły za ladą.
- Tak ze mną pogrywasz? No to się zabawimy – dowódca obnażył swój miecz i wraz ze swoją kompanią rzucił na Johny’ego.
Khaenas odskoczył od żołnierza krępującego mu ręce i uderzył swoją tęgą głową w jego krocze. Żołnierz zwinął się na podłodze z bólu, a rudobrody doskoczył do stołu, aby przeciąć linę. W tym czasie Johny pochwycił miecz jednego z żołnierzy i kopnął go zamaszyście. Ten poleciał do tyłu, przewracając kolejnych dwóch. Rozpoczęła się walka. Johny zrobił piruet i ciął z góry w zbliżającego się żołnierza. Krew ochlapała stojących najbliżej przeciwników. Obrócił się jeszcze raz, skoczył między kompanię, ukucnął na jedno kolano i ciął dołem, pozbawiając jednym szybkim ruchem kończyn dolnych stojącego naprzeciw żołnierza. Wstał, wymierzył cios między oczy atakującemu brunetowi, a następnie przeskoczył do stołu z bronią i po chwili dzierżył już w dłoni swój nóż, odrzucając ciężki i niepraktyczny miecz żołnierza. Khaenas zmagał się z linami krępującymi mu dłonie. Z tyłu dobiegali do niego żołnierze, na których naskoczył uzbrojony już Johny, kryjąc swojego przyjaciela. Ciął szybko i sprawnie, a krew jego wrogów chlupotała w powietrzu. Jeden z żołnierzy cisnął doń krzesłem. Johny upadł, opierając się zranionym ramieniem o blat stołu. Przeciwnik wykorzystał okazję. Pięciu żołnierzy rzuciło się na oszołomionego Johny’ego, czterech innych na krasnoluda, który uwolniony od ciasnych lin trzymał w krzepkich dłoniach topór. Zamachał nim, a jego płynne ruchy przypominały śmiertelny taniec. Krążył między wrogiem unikając jego cięć, samemu natomiast siejąc grozę i niosąc zagładę. Johny wstał w tym czasie i chciał cofnąć się przed atakiem żołnierzy, jednak za nim znajdował się stół. Pierwszy żołnierz ciął ostro z góry. Johny przesunął się o krok i wymierzył do ciosu, podczas gdy broń pierwszego ugrzęzła w dębowym stole. Johny jednym sprawnym ruchem pozbawił go rąk, a z poranionych kikutów siknęła krew, obficie zalewając blat. Teraz w karczmie słyszeć można było jedynie krzyki, jęki, odgłos broni i płacz kobiet. Johny obrócił się szybko i kopnął znajdującego się najbliżej żołnierza, wytrącając mu broń. Osłupiały mężczyzna potknął się i upadł. Johny podskoczył do niego, chwytając go za włosy i podrzynając gardło. Profesjonalnie. Od ucha do ucha. Jednak przez chwilową nieuwagę otrzymał mocne kopnięcie w plecy. Podparł się dłońmi o stół, a nóż poleciał gdzieś poza zasięg jego wzroku. Kolejny żołnierz zbliżał się, Johny czuł drżenie podłogi i kroki wroga. Chwycił niedopitą szklanicę i po szybkim półobrocie rozbił ją na głowie żołnierza. Krew zmieszała się z odłamkami szkła i ugodziła w oczy kolejnego mężczyznę, który kwiknął z bólu. Teraz naprzeciwko Johny’ego stał już tylko dowódca, z wyrazem wściekłości zdobiącym jego oblicze. Khaenas siłował się z dwoma pozostałymi żołnierzami. Reszta martwa lub raniona walała się na podłodze na całej rozciągłości karczmy. Johny rozejrzał się dookoła siebie, lecz w zasięgu jego ramion nie leżała żadna broń. Dowódca najwyraźniej też to zauważył, gdyż przemówił pewnym siebie, triumfalnym głosem:
- Teraz jesteś mój, bratku – po czym rzucił się oszalały na Johny’ego.
Ten jednak zachował zimną krew. Podskoczył, odbijając się od stołu i wymierzył kopniaka szarżującemu dowódcy. Ostrze jego miecza drasnęło nogę Johny’ego, jednak to pozwoliło mu na zmianę pozycji. Doskoczył do pary krzeseł i zasłonił sobie nimi drogę do dowódcy. Rana w nodze pulsowała i piekła, jednak Johny nie zwracał na to uwagi. Spojrzał na przyjaciela, który siłował się z ostatnim żołnierzem. Khaenas widząc kątem oka sytuację towarzysza rzucił w jego stronę topór. Johny w ostatniej chwili uchronił się przed ciosem dowódcy, sparował jego silne cięcie i ripostował w ułamku sekundy, na co dowódca nie był absolutnie przygotowany. Raniony mocno w brzuch upadł ciężko na ziemię. Buchnęła czarna krew, a jęki dowódcy zagłuszyły okrzyk Khaenasa. Raniony krasnolud upadł, podtrzymując się drżącymi rękoma o krzesło. Żołnierz zamierzył się do ostatecznego cięcia, jednak po chwili jęknął ze zdziwieniem i osunął się na podłogę. Z jego rozciętej głowy sterczała pokaźna rękojeść topora. Khaenas, umazany od swojej i wrogiej krwi splunął ostro na ziemię, klnąc przy tym niemiłosiernie. Johny spojrzał nań ze współczuciem. Po chwili miedzianobrody przemówił charczącym głosem:
- Idź, zostaw mnie tu lub skróć me katusze.
- Wstawaj, Khaenas. Musimy stąd uciekać, ludzie zawiadomili już z pewnością straż, niedługo przyjdzie ich tu więcej.
- Nie ruszę się już stąd. Zobacz – wskazał na potężne cięcie w brzuch, z którego wylewały się litry czarnej krwi – oberwałem w wątrobę. Dobij mnie. Nie mam zamiaru zdychać tu jak pies. Ciesz się łupem i wspomnij czasem o starym przyjacielu. Ino daj mi ostatni raz upić trochę Dogorywacza, niech chociaż poczuję smak śmierci – Johny wziął szklanicę z szaro-czerwonym trunkiem i podał ostrożnie charczącemu krasnoludowi. Ten wziął potężny haust, beknął z zadowoleniem i ostatni rasz pordapał się po rudej brodzie, zmieszanej z jeszcze ciepłymi kropelkami krwi i mocnym trunkiem – A teraz tnij. Jestem gotowy.
Johny wziął do ręki swój nóż, przytrzymał głowę przyjaciela i poderżnął mu szybkim ruchem gardło. Umazany krwią przyjaciela podszedł do stołu, zwinął diamenty i włożył je ostrożnie do kieszeni. Zabrał swoje noże, a także sakiewkę Khaenasa. Wychodząc spojrzał na dogorywającego dowódcę, który przezwyciężając okrzyki bólu spytał się, plując krwią:
- Kim jesteś?
Johny załozył kaptur i otwarł drzwi gospody, spoglądając w ciemne jak atrament, bezgwiezdne niebo.
- Bogiem – szepnął do siebie z uśmiechem na twarzy, po czym zniknął w mroku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cienistogrzywa dnia Nie 20:23, 30 Kwi 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cienistogrzywa
Wójek Admin



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani Twej niepamieci

PostWysłany: Nie 20:22, 30 Kwi 2006    Temat postu:

I jeszcze jedno o tematyce nieco religijnej, ale przekonajcie się sami Smile



Dobry łotr

Niektóre fakty zostały zmienione, a historia głównego bohatera
wyimaginowana przez autorkę. Nie są to herezje,
ani świętokradztwo. Opisy dotyczące Chrystusa i jego śmierci zostały
zmienione na potrzeby opowiadania.


Ciemna ulica spływała strugą ciepłej krwi. W zamulonym rynsztoku leżał zgięty wpół człowiek. Charczał, każde niewyraźne kaszlnięcie wtórowało wytrysk bulgoczącej krwi z popękanych i zasuszonych w niemym geście warg. Oczy w przerażeniu spoglądały na puste granatowe niebo, owiane delikatną smugą leniwych chmur, powykrzywianych w groteskowych gestach.
W Jerozolimie panowała złowroga cisza, przerywana raz po raz okrzykiem, bądź głośnym odgłosem ciężkich kroków. Na zeszpeconych zdruzgotanym, popękanym brukiem uliczkach leżały śmieci, zepsute warzywa i owoce, a także utytłane w błocie skrawki dywanów i drogocennych tkanin z wdeptanymi odłamkami obumarłych palemek. Nad miastem unosił się zapach olejków, potu i kurzu, wprawiając w odurzenie i mdłości mieszkańców i przejezdnych.
Jeden z nich, niegdyś odziany w kosztowności i miękkie, drogocenne jedwabie leżał teraz, okryty płachtą strachu i upokorzenia na ciemnej, brudnej ulicy, pobity i ociekający krwią, mamrocząc cicho niezrozumiałe słowa. Przechodzień starał nie zwracać się na niego uwagi. Rozboje, napady i morderstwa były na porządku dziennym w Świętym Mieście. Zawód złoczyńcy był jednak ryzykowny. Przypominał o tym cień góry, padający złowrogo między godziną dziesiątą a czternastą na Jerozolimę. Majaczące nad miastem, obdarte z ubrania i rozdziobane ciała ludzkie, rozpięte na dwóch naprędce przygotowanych belach, ustawionych w równych rzędach na górze, stanowiły kłującą przestrogę. Golgota. Calvaria. Miejsce czaszki. Miejsce śmierci.
Przechodzień rzucił okiem na krwawiącego człowieka. Jego sercem nie targnęła choćby krztyna współczucia. Odrzucił miętoszony w ustach kawałek kory drzewnej i schylił się nad zmasakrowanym ciałem. Krew chlupotała, tworząc przedziwny, dźwięczący niczym sygnał nadciągającej śmierci, rym. Z ust konającego wydobyło się charknięcie, jednak zamiast słów wylała się nowa fala krwi. Wstrząsnęły nim drgawki, oczy zaczęły się wściekle kręcić, głowa w konwulsjach opadła ciężko na bruk. Przechodzień spojrzał na jego szkliste, teraz wpatrujące się w nieskończoność oczy. Kucając przyjrzał się uważnie, czy sprawca morderstwa nie pozostawił żadnego łupu, jednak nie znalazłszy nic kopnął w geście złości nieruchome ciało i odszedł, znikając w mroku ulicy. Z przeciętej dość sporym i ostrym nożem ręki martwego lała się krew, tworząc w rynsztoku kanały, tańcząc między rowami bruku i porywając do śmiertelnego pląsu kawałki wysuszonych palemek. W ulicy panowała cisza.

Brunet wytarł dość spory, ostry i zakrwawiony nóż w kawałek tuniki, schował go do worka i napawał się przez chwilę odgłosem upadającego metalu, odbijającego się od drogocennej zawartości sakwy. Któż by pomyślał, że spotka go tej nocy takie szczęście! Dwóch zamożnych, majętnych i samotnie podróżujących delikwentów. Niebywała rzadkość! I do tego aż dwóch! Brunet odgarnął z czoła niesforne kosmyki włosów i spojrzał rozmarzonymi oczyma w niebo, rozmyślając, na co przeznaczy swój łup. Ruszył zadowolony ciemną ulicą, w ciszy jego kroki dudniły niczym odgłos bębna, zapowiadającego śmierć... Stanął przed drzwiami ociosanymi z surowego, acz wytrzymałego drewna. Mężczyzna podniósł bursztynowe oczy ku niebu. Tliło się różowym blaskiem, jednak jeszcze nie świtało. Przed oczami bruneta pojawiła się na moment twarz człowieka, którego dzisiaj zabił dla tych dzwoniących w worze kosztowności. Niebo rozprysło się w jego głowie na milion kawałków. Nie czuł się winny. Nie czuł współczucia dla żony i dzieci tamtego, które zapewne z niecierpliwością oczekują teraz na jego powrót. Czyż on sam nie stracił ojca? Pamiętał ten dzień, jakby zdarzył się wczoraj. Miał wtedy około dziesięciu lat.

- Dyzmas, podaj talerze, będziemy spożywać, zaraz powinien wrócić ojciec – matka klepnęła pieszczotliwie dziesięciolatka w ramię. Jej bursztynowe oczy lśniły pięknie w blasku świecy. Upięte w wytworny kok włosy mieniły się odcieniami miodu i złota. Miała na sobie prostą, surową, szarą szatę, która nadawała jej jednak piękna i uroku. W delikatnych, alabastrowych dłoniach trzymała bochen chleba.
Było już późno, a należało jeszcze zjeść kolację. Chłopiec czuł ssące uczucie głodu w żołądku. Gdzie ojciec? Dlaczego tak długo nie wraca? Poszedł do swego przełożonego już przed południem, a mimo to do tej pory nie powrócił. W schludnym, bogato ozdobionym domu panowała atmosfera wyczekiwania i niepokoju. W przedpokoju panowała cisza. Stali tam we dwoje, syn i matka, nasłuchując odgłosów zza drzwi. Dyzmas spojrzał na rodzicielkę, a ta, rozumiejąc spojrzenie głębokich, pięknych bursztynowych oczu, puściła go z objęć i pozwoliła na poszukanie ojca. Na niebie dawno pojawiły się pierwsze gwiazdy, jednak mimo ich obecności na ulicach Jerozolimy panował mrok. Chłopiec ruszył znanymi sobie trasami w poszukiwaniu ojca. Znał miejsce zamieszkania jego przełożonego, toteż skręcił w odpowiednie zaułki. Wokół panowały nieziemskie ciemności. Skręcając w trzecią uliczkę dostrzegł postać wijącą się w konwulsjach na ulicy. Serce Dyzmasa zamarło, czoło chłopca naszło potem. Niechętnie podszedł bliżej człowieka. Mężczyzna był prawie nagi i bardzo okaleczony, leżał we własnej krwi, a z rozciętego brzucha wylewały się organy. Jeszcze żył, ale trząsł się i w drgawkach wypluwał na zimny bruk czerwoną posokę. Chłopiec zbliżył się, niedowierzając własnym oczom. W konającym rozpoznał ojca. Z oskalpowanego czerepa ciekły strużki krwi, zamulając szkliste, martwe w geście przerażenia oczy. Mężczyzna wydał z siebie ostatnie charknięcie, plunął krwią i opadł bezwładnie na bruk. Noc przerwał okrzyk chłopca...
Wraz z ojcem odeszły pieniądze, dom, ciepła strawa i najważniejszy, ukochany uśmiech matki...

Serce bruneta targnęło się z bólu. ‘Oto zapłata za tamte lata, za upokorzenie, za ojca, za cierpienie matki...’. Ręce bezmyślnie zacisnęły się na worku. Dyzmas wszedł do domu, który składał się na dwa pokoje. Rzucił sakwę pod stół i zajrzał do sypialni. Na jednym z łóżek spała starsza kobieta, piękna, mimo zmarszczek i oznak cierpienia i bólu, znaczących twarz. Drugie łóżko stało puste. Wnętrza były bardzo skromne. Utrzymywali się z zarobków syna. Matka była kobietą dobrą, święcie przekonaną o prawej pracy syna. Syn był zaś rabusiem i mordercą...
Dyzmas położył się na łóżku, uprzednio zdejmując obuwie i wierzchnią szatę, i zamknął oczy. Leżał tak przez chwilę, póki pierwsze promienie słońca nie wejrzały nieśmiało do pomieszczenia przez szpary w okiennicach i zaczęły penetrować wnętrze. Wstał, przywdział sandały, ujął w silne dłonie worki z dorobkiem i zamknąwszy cicho drzwi ruszył w stronę kramów i straganów. Wymienił swe zdobycze na pożywienie oraz potrzebne do życia środki, wracając do domu obładowany, lecz zadowolony. Udana noc. Teraz nie muszą martwić się o utrzymanie przez jakiś tydzień. Dyzmas spojrzał na wypełnioną po brzegi sakwę i pchnął drzwi. Matka już wstała. Siedziała na krześle w pierwszym pokoju i patrzyła smutnym, zmęczonym wzrokiem w okno. Słysząc syna wstała, zaraz też nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Kobieta opadła ciężko na krzesło, ozwało się głuche skrzypienie mebla. Z jej popękanych, oschłych ust nie mógł wydobyć się żaden dźwięk, toteż machnęła jedynie ręką w geście powitania. Serce Dyzmasa drgnęło ze współczucia. To dla ciebie, matko... Ułożył przed nią świeżo zakupiony chleb i kawałek koziego sera. Staruszka spojrzała nań z falą wdzięczności, sięgnęła po prowiant i delikatnie ujęła go w kościste, wysuszone dłonie. Zaczęła jeść, odgłos spożywanych produktów niknął w ulicznym gwarze. Sześć uliczek dalej wóz z mąką przegonił ptaki rozdziobujące zgruchotane, martwe ciało mężczyzny. Jego oczy patrzyły w nicość. To dla ciebie, matko...

Niemożliwe. Dlaczego? Co go do tego podkusiło? Biegł wzdłuż ciemnej uliczki, klepianki zdawały się tworzyć złowrogie miny, piętrzyły się w nieskończoności pod samo niebo, krzyczały... Bruk był suchy, spod nóg mężczyzny wzbijały się kłęby pyłu i kurzu, wdzierając się do gardła. Wody, przemknęło przez myśl człowiekowi. Wody. Wody! Serce nie nadążało za myślami, samo wykrzykiwało swe pragnienia. Krwi! Za mężczyzną nie biegł nikt. Mimo to był goniony. Kłęby dymu miały twarz kapłana. Panował mrok, kroki dudniły w ciszy.

Matka okryła się dziurawym kocem. Tej nocy było wyjątkowo zimno. Zdawało się, iż w kącie pokoju siedzi sama kostucha, dzierżąc w przeżartych trądem dłoniach lodowatą kosę. Matka otwarła oczy. Łóżko przy drugiej ścianie było puste. Nie po raz pierwszy. Kobieta wstała i przeszła do sąsiedniego pokoju. Myśli nie dawały jej spokoju, w snach widziała obce twarze, które krzyczały, nazywając ją matką swej zagłady. Budziła się w drgawkach, spocona, sama. Zastanawiała się, gdzie jest jej syn, atoli bała się go o to spytać. Przycupnęła na najbliższym krześle i powoli poczęła przyglądać się obdrapanym, kamiennym ścianom. Panowała ciemność. Kobieta nie bała się jej. Jej serce drżało na myśl, co może się w tych ciemnościach ukrywać. Mrok? Strach? Śmierć? Kobieta resztkami sił sięgnęła po leżący nieopodal worek. Uniosła go, a słysząc chrupot i brzęk kosztownych bibelotów ostrożnie wysypała jego zawartość na blat drewnianego stołu. Czegóż tam nie było! Korale, medaliony, drogocenne pierścienie, kunsztownie zdobione bransolety, misternie rzeźbione figurki, piękny ostry nóż. Serce kobiety zalała fala tęsknoty za tymi przedmiotami, które znała za czasów życia jej męża. Zaraz jednak przepełniła ją zgroza. Skąd pochodzą te przedmioty? Uniosła w dłoniach cudne korale. Zaraz też usłyszała sapanie i echo kroków. Ktoś biegł ulicą.

Dyzmas nie zatrzymywał się. Tumany kurzu zdawały się pochłaniać w nieskończoność egzystencji jego postać. Czuł się mały, zagubiony. Serce tłukło w piersiach, oddech zdawał się lawirować między strachem a poczuciem błędu. Ostatniego w tym krótkim życiu... Wpadł do domu i zaryglował wejście. Po chwili, stojąc tam zakurzony, obolały i zmęczony dostrzegł bursztynowe oczy, wpatrujące się nań z niecierpliwością i grozą. Mrok i cisza zdawały się być jedynymi mieszkańcami ubogiej chatki. Wyczekujące spojrzenie matki świdrowało od wewnątrz, zdawało się pożerać serce i wyciągać wszystkie krwawe tajemnice. Konsternację, opadającą na pomieszczenie jak pył i kurz z ubrania Dyzmasa, przerwało walenie do drzwi. Miarowe stukanie przerodziło się w istną lawinę grzmotów, drzwi były ostatnią nadzieją. Matka niespodziewanie wstała i pełna goryczy i żalu podeszła do wejścia, odryglowując je. Zaraz też do środka pomieszczenia wpadł tłum żołnierzy i, zepchnąwszy staruszkę na ziemię, pojmali Dyzmasa i wyprowadzili na zewnątrz. Kobieta jęknęła od upadku. Ból w krzyży nasilił się, korale wysunęły się z dygoczącej dłoni. Widziała rozmazaną sylwetkę mężczyzny, który schylił się, podniósł błyskotkę, wrzucił kosztowności i wszystko, co zasługiwało na uwagę do worka i wraz z pozostałymi i jej pojmanym synem oddalił się, przedtem jednak przemawiając do matki. Nie chciała słyszeć tych słów, paliły ją bardziej niż pustynne słońce.
- Twój synalek zawiśnie, stara szmato. Nic nie jest go już wstanie ocalić. To morderca. Dołączy do sobie podobnych – przemówił zimny, niemiły głos. Rubaszny uśmiech zatriumfował na pokrytej wypryskami, brudnej twarzy żołnierza.
Kobieta, dysząc ciężko, przymknęła oczy. Po wysuszonym, naznaczonym bruzdami i zmarszczkami policzku spływały łzy. Na ulicy zaległa cisza i mrok.

Dyzmas poczuł ból w nadgarstkach. Ostra, piekąca, ciasno zwinięta lina, oplatająca kończyny, odzywała się przy każdym ruchu. Brunet zacisnął zęby i dał się zaciągnąć do domu najwyższego kapłana. Brutalnie pchnięty upadł na ziemię, jego myśli eksplodowały, rozrywając czaszkę, szepcząc bolesne słowa, zatruwające umysł. Winny. Winny. WINNY!!!
Najwyższy kapłan pojawił się na ułamek sekundy, wydał pospiesznie polecenia i spojrzał wzrokiem pełnym obrzydzenia na skazańca. Wyglądał niczym szkarłatny nietoperz, łopotał długą szatą, Dyzmasa dobiegł odgłos kosztownych, wyszywanych tunik, szeleszczących melodyjnie przy każdym jego ruchu. Arcykapłan zachowywał się godnie i dumnie, wręcz pysznie. Przyćmiewał wszystkich obecnych swą egzystencją, swą doskonałością, swym egoizmem... Zniknął równie szybko, jak się pojawił. Dyzmasa nie interesował wyrok. Znał go. Zawiśnie. Jak mógł popełnić taką głupotę!? Zabić kapłana... Tylko skończony wariat mógł się na to porwać, pomyślał brunet z goryczą. I jeszcze na oczach straży. Sam nie wiedział co robi... To był... taki... odruch... Słowa krzyczą, spod czaszki ku niebu tryskają krwawoczerwone iskry, myśli bolą, eksplodują tysiąckrotnie... Winny. Winny. WINNY!!! Obrazy rozpływają się, tworząc jedną błotnistą maź. Pot spływa leniwie strużkami po czole, miesza się z brudem, moczy wysuszone usta. Oczy strażników jarzą się tysiącem barw, toną w nienawiści... Nadgarstki goreją od ciasno owiniętej liny.
I nagle kończy się to wszystko. Nie czuć już nic. Jakiś pokój, okryty płachtą mroku. Ciche pojękiwania współwięźniów. Lochy skażone są krwią przestępców. W umieraniu odnaleźć życie. W mroku światło. Na pustym niebie jaśnieje prawie okrągła tarcza Księżyca... Dyzmas zamknął oczy. Ale nie usnął. Myśli paliły jak rozpalone żelazo. Winny. Winny.

- WINNY!!! – krzyczał tłum.
Dyzmas uniósł niechętnie powieki. Było koło godziny szóstej. Nikłe światło wdzierało się leniwie przez szparę w ścianie do obskurnego pomieszczenia, aby spenetrować obdrapane surowe wnętrze klitki. Tłum krzyczał. Brunet nie rozróżniał jednak słów. Przymknął powieki. Myśli nieco się uspokoiły, by zaraz rozgrzać się jeszcze dotkliwszym żarem. Matka! Zapomniałem o niej! Matka, moja najdroższa matka! Gdzież ona teraz jest?! Poczucie winy brutalnie targnęło jego sercem. To moja wina. Moja! Łzy spłynęły potokiem po osuszonym policzku, koiły spierzchnięte usta. Jasność dnia na moment zalała klęczącego mężczyznę. Zawiał wiatr. Moja wina! Winny, winny. Mea culpa. Dyzmas upadł na wznak. Leżał tak parę godzin, tłukąc się silną dłonią w piersi i bełkocząc naprędce modlitwy. Mea culpa. Tłumy już dawno się rozeszły, była może dziewiąta nad ranem, on zaś nadal leżał na twardej, brudnej ziemi, zalegający od wieków piach wdzierał się do nozdrzy, rozdzierał płuca, powodował kaszel. Mea culpa. Na korytarzu słychać było nieustanne jęki i zawodzenia. Mea culpa. Otwarł oczy, gdy usłyszał zbliżające się kroki. Idą po mnie. Zawiodłem cię, matko. Zasłużyłem na ten los. To ja jestem imperatorem tych, splamionych krwią niewinnych, rąk, tej pustej, łasej na zysk głowy. Mea culpa. Wybaczcie. Amen...

W pokoju panował mrok. Wszystkie okiennice zamknięte, rzeczy wrzucone w pośpiechu pod łóżko. Żegnaj, domu. Ty, który byłeś świadkiem mego cierpienia i mych radości. Ty, który w surowych ścianach skrywałeś tajemnicę mego syna. Żegnaj, albowiem już nie wrócę. Starsza kobieta zamknęła drzwi i mozolnie, chwytając się za obolałe plecy poczłapała przed siebie. Mijała tragarzy, przekupki, roześmianą tłuszczę. Mimo to ulice zdawały się być puste. Wstąpiła na szeroką drogę, a widząc tłumy ludzi, zdziwiła się bardzo. Zeszła na bok, aby nie zostać stratowaną. Środkiem drogi, korytarzem utworzonym przez zgromadzone tłumy, szło wielu żołnierzy oraz jakiś wychudzony, skromnie odziany człowiek. Miał na sobie wiele siniaków, krew lała się strumieniami z licznych ran, tworząc na wysuszonym bruku fantazyjne szlaczki. Niósł belkę. Wielką, potężną, lekko spróchniałą belkę. Próbował skrawkiem ręki otrzeć pot i krew z czoła. Belka z łoskotem upadła, a na mężczyznę zsypała się lawina biczów i przekleństw. Wielu ze zgromadzonych parsknęło śmiechem, szydziło, żołnierze nie szczędzili splunięć i kopniaków. Spora rzesza widzów odwracała lub opuszczała wzrok, z ust wielu wydobywało się rzężenie, kobiety miały podpuchnięte oczy. Jedna próbowała podbiec do upadłego, zaraz też drogę zastawił jej rosły żołnierz. Matka Dyzmasa, nie rozpoznając w skazańcu swego syna, ruszyła dalej. Współczuła wielce jeńcowi, nie mogła mu jednak w żaden sposób pomóc. Przepychając się przez gęsty tłum brnęła stromą, pylastą drogą do swego celu. Raz po raz zerkała na skazańca, który mozolnie dźwigając drewnianą belę poruszał się w tym samym co ona kierunku. Wciąż pod górę, dość wąską, teraz obstawioną ludźmi ścieżką na miejsce, zwane Czaszką. Na Golgotę. Słońce prażyło, a majestatyczne, siejące strach i przestrogę wzgórze zaczęło rzucać złowrogi cień na Święte Miasto. Zbliżało się południe.


Południowe promienie słońca tańczyły na naoliwionym ciele rosłego mężczyzny. Dyzmas patrzył na niego w agonii, starając się nie okazywać swoich uczuć. Nie bał się śmierci. Czuł się winny, wiedział, że na nią zasługuje. Ciasno skrępowane nadgarstki zaczęły ponownie krzyczeć i zalewać bólem całe ciało, czaszka eksplodowała cierpieniem. Zasłużył na to. Czyjaś silna dłoń pchnęła go w plecy. Obrócił się i dostrzegł lodowaty wzrok jakiegoś rosłego rudzielca, twarz wykrzywioną w bezlitosnym grymasie i ruch ręki, która wskazywała na majaczące niedaleko wzgórze. Był niczym żywy kurhan, jak statek, porośnięty dziwnymi, drewnianymi masztami na kształt krzyża, ustawionymi jeden obok drugiego, tworzącymi makabryczną spiralę, wiodącą na sam szczyt. Ludzkie ciała, mizerne i martwe, rozpięte na potężnych belach powiewały niczym żagle w pochmurny dzień. Tam zmierzam, przemknęło Dyzmasowi przez myśl. Poczuł ogromny smutek i żal, chciał za wszelką cenę odpokutować swe grzechy. Teraz miało się wszystko dla niego skończyć. Witaj, niebycie, pomyślał brunet, czując ja ciemność ogarnia go, a czaszka eksploduje bólem.
Postawił pierwszy krok, za nim kolejne. Czuł się dziwnie pusty. Opuścił go lęk, opuścił gniew, wszelkie uczucia odeszły w zapomnienie. Wpatrywał się w majaczącą górę śmierci i posłusznie brnął przed siebie. Każdy krok odejmował siły, wzbijał w martwe powietrze tumany pyłu i kurzu. Zaraz spotka się ze śmiercią. Nie umiał już nawet poczuć przerażenia. Szedł dalej, pot splecony z krwią w wieniec żałobny oplatał czoło, twarz i szyję, nie przynosząc ulgi spierzchniętym ustom, lecz tworząc fetor wprawiający w mdłości. Dyzmas nie mógł upaść. Wkładał w to przekonanie wszystkie swoje siły. Brnął niemal pustą ścieżką, nikt nań nie zwracał uwagi. Calvaria oplatała złowieszczym jęzorem cienia najbliżej stojące budynki. Słońce niemiłosiernie grzało plecy. Kolory rozmazywały się w groteskowe impresjonistyczne bazgroły. Myśli przelatywały przez głowę niczym przez sito, za każdym razem na chwilę zatrzymując się w nieco obszarpanej, lecz nadal istniejącej świadomości Dyzmasa, by móc eksplodować czerwoną iskrą słów ,,Mea culpa!”. Parę ulic dalej, na głównym trakcie wiodącym pod Wzgórze Czaszki, starsza kobieta zasłabła, kurczowo chwytając się najbliższego budynku. Otoczony tłumem skazaniec resztką sił otarł pot z czoła.

Dyzmas osunął się na ziemię. Wzbił się proch, zalewając gardło i powodując suchy kaszel. Oczy szczypały od piasku i pyłu. Słońce działało na niekorzyść bruneta, oświetlając brutalnie każdy skrawek mijanych, martwych ciał. Dyzmasem wstrząsnęły dreszcze. Mężczyzna naoliwionym ciele kopnął go zamaszyście. Żebra poczęły pulsować w niemej agonii. Brunet resztkami swej woli zmusił ociężałe ciało do powstania. U podnóża Golgoty skazaniec z belą upadł po raz drugi.

Na samym szczycie, nieopodal ustawionego niedawno krzyża, leżały trzy bele. Naoliwiony mężczyzna wraz z rudzielcem o szczurzej twarzy i lodowatych oczach zaczęli prędko zbijać ze sobą dwie z nich. Odgłosy chrzęszczącego, kruszącego się pod ciosami wielkich młotków drewna wprawiało w dreszcze. Czyżby taki był odgłos śmierci? Dyzmasa usadzono pod krzyżem drugiego skazańca. Brunet spojrzał w górę. Tęgi jegomość zmierzył go z góry wzrokiem trudnym do opisania. Kryła się za nim nienawiść, cierpienie, a także pewnego rodzaju duma oraz brak winy. Dyzmas odczekał, aż drzewo śmierci zostanie wreszcie sklecone. Podniosło go dwóch barczystych szatynów, zaraz też brunet został ułożony na krzyżu i przywiązany rzemieniami do ramion. Starał się nie patrzeć na podnoszone przez naoliwionego gwoździe. Nie krzyknął ni razu, gdy zimna jak lód stal przebijała jego nadgarstki. Nie zwracał uwagi na cieknącą po rękach krew. Przeogromny ból począł powoli trawić zlepione niezakrzepłą krwią ciało. Kończyny zdawały się krzyczeć w niemej agonii. Szarpnięcie, potem następne. Wnętrzności paliły jak rozpalone żelazo, pokłady zmęczenia eksplodowały, wymieszany z krwią pot zdawał się wieńczyć dzieło zniszczenia, tworząc na ustach gorzki posmak oraz odór zgnilizny. Dyzmas dyszał ciężko, nie wydał jednak ani jednego okrzyku czy westchnięcia. Trwał milcząc i tonąc w swym cierpieniu.
Kątem oka dostrzegł zbliżający się ku niemu tłum. Środkiem szedł licho odziany człowiek, dźwigając belę. Otaczały go hordy żołnierzy, smagając biczami, które zdawały się zlizywać ledwo zakrzepłą krew, tworząc nowe bruzdy. Ludzie, stłoczeni w korowodzie barw wykrzykiwali, wyśmiewali oraz podpuszczali strażników. Niektórzy ze zgromadzonych nie kryli łez i żalu, jednak większość okazywała pogardę wobec jeńca. Miał on niesamowite, oliwkowe oczy, pełne goryczy i smutku. Gdy skazaniec spojrzał na Dyzmasa, sercem bruneta targnęła niesamowita siła i nadzieja, obudziło się w nim światło. Trwał tak, rozpięty na podnoszonym za pomocą długich, wytrzymałych lin krzyżu, przepełniony radością i wdzięcznością. Kontakt wzrokowy urwał się, mimo to Dyzmas czuł nadal tą niesamowitą moc. Począł krzyczeć ku niebiosom, lśniącym popołudniowym blaskiem, okrytym płachtą delikatnych, pierzastych chmurek:
- Żałuję! Żałuję!
Zdarty, acz donośny głos niknął w gwarze pomstujących tłumów. Nikt nie zwracał uwagi na wieszanego Dyzmasa. Tylko ból był jego towarzyszem. Pociemniało mu w oczach. Rozmazane obrazy tańczyły, porywając do śmiertelnego tańca barwy spowijające niebo. Krzyki, wyzwiska, gwizdy i płacze zlewały się w przygniatającą i rozrywającą czaszkę truciznę. Zamknął oczy, szarpany przeogromnym bólem kończyn, ciała i głowy. Słońce powoli opadało w otchłanie różanego nieba. Przybyły jeniec spoglądał w zrezygnowaniu na zbijane belki. Jedna tonęła we krwi i pocie, druga z każdym uderzeniem ciężkiego młota wzbijała w powietrze tumany kurzu. Cień Calvarii powoli schodził z dachów jerozolimskich mieszkań.

Dyzmas poczuł mocne szarpnięcie. Otwarł oczy, lecz nie dostrzegł nikogo. To ból targał nim bezlitośnie, ciało chwiało się konwulsyjnie w lekkim, południowym wietrze. Tłum rozszedł się, na szczycie pozostało jednak parę osób. Brunet spojrzał w lewą stronę. Pomiędzy nim a tęgim skazańcem powieszono mężczyznę o niesamowitych oliwkowych oczach. Twarz miał napiętą, okaleczone ciało nosiło ślady biczów. Z głębokich nacięć spływała krew, niezwykle czysta i szlachetna, tworząc na udeptanym pod krzyżem piachu fantastyczne wzory. Był bardzo szczupły i wyglądał na wycieńczonego. Na samym czubku krzyża widniał napis, którego Dyzmas nie potrafił odczytać. Pod krzyżem klęczało parę osób. Rozmawiali z oliwkowookim, oczy mięli pełne łez. Brunet nie potrafił rozróżnić słów. Widział rozmazane postacie kobiet i mężczyzny. Spuścił wzrok. Oczy same mu się zamykały. Usłyszał nagle imię ,,Jeszua”. Czyżby ten Jeszua? Przyjrzał się raz jeszcze rozpiętemu na drzewie śmierci mężczyźnie. Serce mordercy napełniło się światłem i nadzieją. Oto ujrzał Syna Bożego.

Usłyszał drwiący śmiech. Byli tam na wzgórzu śmierci , rozpięci naprzeciw monumentalnego widoku na Święte Miasto, które tonęło teraz w mroku i ciszy. Dyzmas otwarł oczy i zmusił ociężałe mięśnie do obrotu w lewą stronę. Oto żołnierze, stojąc pod krzyżem Jeszui, naśmiewali się z niego i urągali mu. Ludzie, którzy się temu przypatrywali, a także ci, którzy rozmawiali przedtem z Jeszuą, przypatrywali się temu z daleka. Dyzmas chciał coś rzec, słowa jednak ginęły w jego krtani. Przymknął zmęczone oczy. Serce kłuło boleśnie. Żyły pulsowały w rytm rubasznego śmiechu. Kątem oka widział jak do ust oliwkowookiego przystawiona została zaczepiona na długim kiju szmata. W nozdrza uderzył ostry zapach octu. Dyzmas patrzył pogrążony w smutku w otchłań niebios. Powoli żołnierze wrócili na swoje miejsca, a na wzgórzu zaległa cisza, przerywana jedynie niespokojnym sapaniem skazańców. Nagle brunet usłyszał charczenie, powoli przeradzające się w drwiące rzężenie. Tęgi złoczyńca miotał się w jedną i drugą stronę, szarpiąc rękoma jak gdyby zapragnął wznieść się w powietrze. Niezakrzepła krew opryskiwała okolicę. Oczy wywracały się, źrenice niknęły w oczodołach, ukazując demoniczne białka. Wysuszone, przyprószone pyłem i kurzem, spękane usta otwierały się i zamykały niczym u wyciągniętej na brzeg ryby. W końcu skazaniec przemówił ochrypłym, pełnym drwiny i szaleństwa głosem:
- Czyż to nie ty jesteś Mesjaszem? Jeśliś jest, wybaw nas, hę? Potrafisz?! Kłehhe – złoczyńca splunął, lecz zamiast śliny z ust wydobyły się kłęby pyłu. Mimo skrajnego zmęczenia ciągnął dalej, a jego przepełniony gorzką ironią głos zdawał się ciążyć w powietrzu – Wybaw nas, o Panie, o Wszechmocny! Jesteś ponoć Królem Żydowskim! Rozkaż zatem tym oto żołnierzom, aby nas wypuścili! – stojący opodal żołnierze zaśmiali się, spoglądając z rozbawieniem na oliwkowookiego.
- Ty nawet Boga się nie boisz, mimo iż tę samą winę ponosisz. Spójrz na siebie i na mnie. Jesteśmy winni i cierpimy sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił – słowa Dyzmasa wzbiły w powietrze zalegający na ciele pył. Jeszua uniósł głowę i spojrzał zdumiony na wiszącego po prawej stronie towarzysza. Ośmielony łagodnym, oliwkowym spojrzeniem brunet przemówił pełnym nadziei głosem – Panie, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa.
Powietrze przeszył delikatny, mądry, a zarazem pewny siebie i wnoszący światło w ociężałe serca głos, rozwiewając mrok i ciszę, przepełniając Dyzmasa radością i miłością:
- Zaprawdę powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju.


Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Po tych słowach wyzionął ducha. Na widok tego, co się działo, setnik oddał chwałę Bogu i mówił: Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy. Wszystkie też tłumy, które zbiegły się na to widowisko, gdy zobaczyły, co się działo, wracały bijąc się w piersi. Wszyscy Jego znajomi stali z daleka; a również niewiasty, które Mu towarzyszyły od Galilei, przypatrywały się temu.


(Łk 23, 45–49)


Dyzmas przymknął oczy. Spojrzał po chwili na bezwładne ciała swoich byłych towarzyszy. Obaj byli martwi. Głowa złoczyńcy zwisała bezwładnie, grymas szaleństwa szpecił jego twarz. Od wiszącego po środku Jeszui biła pewna moc. Zdawało się, iż oto aura otacza święte ciało. Nagle brunet drgnął, słysząc niezidentyfikowany odgłos. Ciche piszczenie, niby kocie, połączone z łkaniem i czkaniem. Dyzmas obrócił się w prawą stronę, jednak nie dostrzegając nic, spojrzał w dół. Serce bruneta zalała fala smutku i współczucia, także przeogromnej goryczy i żalu. Jego matka, ukochana istota, klęczała pod krzyżem, obejmując go kurczowo. Łzy spływały po surowym drewnie, zlizując ślady krwi. Dyzmas resztkami sił próbował przemówić do staruszki, jednak ni jeden odgłos nie wydobył się z wysuszonego gardła. Oczy bruneta stały się wilgotne. Spojrzał ponownie na matkę. Czuł, że brak mu sił nawet, by oddychać. Staruszka podniosła w tym momencie swe bursztynowe oczy na syna. Brunet uśmiechnął się. Mrok spowijał całą ziemię, ziemia drgała lekko, w oddali słychać było zawodzenia i płacze. Nikt nie zwracał uwagi na konającego w mękach na krzyżu mężczyznę, płaczącego wraz ze swą matką, kurczowo trzymającą się drzewa śmierci. Krew spływała leniwie, ciało stało się szare i spróchniałe. Oczy bruneta, bursztynowe i wilgotne, patrzyły w nieskończoność. Ciszę przerwał cichy szept.
- Wybacz mi, bom zgrzeszył...
Po tych słowach wyzionął ducha, a jego głowa opadła bezwładnie.

- Wszyscy trzej nie żyją, a pod krzyżem jednego z nich znaleźliśmy jeszcze ciało jakiejś starej. Co z nimi zrobić? – Słońce prażyło w okute zbroją plecy. Było około godziny szesnastej.
- Sprawdź, czy aby na pewno nie żyją. Ciało Jeszui wydaj niejakiemu Józefowi z Arytmatei. Mają je złożyć gdzieś w grobie. Reszcie połamcie golenie i razem z tą starą zanieście do budki u podnóża góry. Wykonać – sylwetki żołnierzy niknęły im z oczu.
Wznosili się powoli i miarowo. Dyzmas ujął delikatnie rękę matki. Bursztynowe oczy spojrzały nań, pełne wzruszenia i podekscytowania. Wznosząc się nad Jerozolimą, przyglądali się małym domkom i majaczącej nad Świętym Miastem Calvarii. Zachodzące słońce oświetliło ich uśmiechnięte twarze. Niebo zalała fala różów i fioletów, lecz oni już tego nie widzieli. Przepełnione zachwytem bursztynowe oczy spoglądały w nieskończoność Bożego Królestwa.
[/b]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
caker
Wójek Admin



Dołączył: 06 Gru 2005
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z sanatorium w Ośce!! :P

PostWysłany: Śro 20:50, 03 Maj 2006    Temat postu:

Jak znajde czas to poczytam z przyjemnością Smile
A tak nie na temat... czemu się ostatnio tak mało odzywasz na forum Cienista??? Brak nam Ciebie Smile
Pozdro!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cienistogrzywa
Wójek Admin



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani Twej niepamieci

PostWysłany: Pią 14:58, 19 Maj 2006    Temat postu:

Odpowiedz prosta: LO. Naprawde Was przepraszam, ale jakos tak za malo czasu mam, jak widac... Co sadzicie o tych opowiadaniach, wracajac do tematu?

Ooo, i jeszcze pare fotek Wam dam:
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nieoficjalne odlotowe forum kuracjuszy z Osiecznej Strona Główna -> Proza Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deoxBlue v1.0 // Theme created by Sopel stylerbb.net & programosy.pl

Regulamin